Tagi

, , , , ,

Ostatni dzień urlopu należy spędzić godnie. Aby stało się tego zadość, wybrałam do tego niebagatelne miejsce: Real Sitio de Aranjuez. Brzmi dobrze 😀

AranjuezJednak zanim tam dotarłam, trochę zeszło… 🙂

Zebrałam się ok 10, wybyłam na stację Atocha. Zimno, deszczowo, czyli idealnie by ten czas spędzić w pociągu. Bilet zakupiłam ale na żadnej tablicy się nie wyświetla,  z którego peronu jedzie mój magiczny pociąg. Także podeszłam do informacji, odstałam swoje (chyba z 5 minut) ale dowiedziałam się czego chciałam. Przeszedłszy bramki zorientowałam się, że przecież to było napisane na górze nad zejściami na perony, a nie na tablicy, no ale cóż, grunt, że peron znaleziony 🙂 Znowu musiałam wyglądać na osobę wiedzącą gdzie jeszcze, bo zaczepił mnie jakiś facet, czy ten pociąg to do Aranjuez.

Podróż jak podróż, nie najgorsza. Jechało się około 40 minut, widoki po drodze średnie, bo trasa biegnie przez tereny industrialne więc średnio jest co oglądać. Wysiadłam na ostatniej stacji, przeszłam przez całkiem ładny dworzec i co dalej??? Tutaj niestety nie było aż takiego ukłonu w stronę turysty jak w Alcali, gdzie od razu na dworcu była budka informacji turystycznej. Tutaj nie było nic. Więc po prostu poszłam w kierunku, gdzie szli wszyscy 🙂 Nadmienię, że za bardzo innej opcji nie było, ponieważ droga była jedna, w prawo. Skręciłam „jak wszyscy”, no ale tu się kończy sielanka, bowiem doszłam do drogi, jak mniemam, głównej, i oto jest pytanie: w lewo, czy w prawo waćpanna? Większość idzie w lewo, to i ja podążam.

AranjuezOto i główna droga, a raczej, jak widać, chodnik. Podczas mojego wyjazdu było dość deszczowo, także chodnik stał się lekko błotnisty, a liście mokrawe, no ale nie było tragedii 🙂

Nigdzie żadnej mapy. Tzn niby jakieś takie piękne schematyczne mapki były ale bez nazw ulic, więc ciężko było stwierdzić, czy to skręcać, czy lepiej się trzymać głównego traktu. Całe szczęście, że miałam mój cudowny tablet z mapą off-line i załadowanym planem miasta. Kolejny raz technologia okazała się przydatna 😉 Weszłam w jakieś nowe osiedle, bo skusiły mnie chodniki 😛 Potem znowu po żwirze, ale w końcu jednak trafiłam do pałacu, hura! Ave tablet!

Przeszłam oczywiście przez żwirowy parking, i już na samym początku moje buty były dość zabłocone, do pałacu nie wypada w takim stanie, no ale co zrobić. Właśnie zaczynało kropić, więc szybko machnęłam kilka zdjęć na zewnątrz pałacu (póki mi całkiem nie spadało obiektywu) i weszłam „na salony” 🙂

Aranjuez AranjuezPałac ten wybudowano w drugiej połowie XVI wieku za panowania Filipa II, czyli tego samego, któremu zawdzięczamy Escorial. Styl architektoniczny reprezentowany przez obiekt nazywany jest herreriańskim, od nazwiska głównego architekta – to właśnie on zajmował się Escorialem. Aktualny wygląd zawdzięczamy następcom Filipa II, Burbonom.

Aranjuez AranjuezZaszalałam, i oprócz biletu zakupiłam również audio przewodnik. Oczywiście nie pamiętam większości z tego, co usłyszałam, ale pamiętam, że wywarło to na mnie ogromne wrażenie. Bogactwo wnętrz jest niesamowite, zdjęć oczywiście robić nie wolno, więc nie robiłam 🙂

Po około godzinnym zwiedzaniu pałacu wyszłam na patio:

AranjuezA następnie ruszyłam na wizytację dalszych przybytków 🙂

Tuż obok pałacu znajduje się malowniczy ogród, Jardín del Patrerre. Brama, która do niego prowadzi, wygląda niczym z Tajemniczego Ogrodu 🙂

Jardín del PatrerreJardín del PatrerreTam też nadeszła pora na mały lanczyk, czyli przywiezione pudełeczko owocków 🙂

Ogród jest uroczy, i pomimo zimna i kałuż, spacerowało się po nim bardzo przyjemnie.

Jardín del Patrerre Jardín del PatrerreNie brakuje to pomniczków i fontann:

Jardín del Patrerre Jardín del PatrerreNa obrzeżach ogrodu coś szumi. Jakby strumyczek. Podchodzę, patrzę… a tam rzeka. Rzeka Tag, jedna z największych w kraju, niespodzianka haha 🙂

Jardín del Patrerre Jardín del PatrerreA po rzece, pływają kaczki:

Jardín del PatrerreMiejsce doprawdy urocze. Ale sunę dalej. Wychodzę na ulicę „Aleja Pałacowa” i zaglądam w różne drzwi 🙂

Aranjuez Aranjuez AranjuezMiałam nawet plan przejść się nie pod arkadami a pod drzewami, ale kałuże-gigant mi to wyperswadowały. W ramach poświęcenia chodząc na palcach zrobiłam zdjęcie:

AranjuezPo lewej mej stronie Plac Św. Antoniego. Patron ludzi/rzeczy zaginionych/zagubionych, czyli mój ulubiony wybawca (jako, że jestem przewodnikiem w kopalni, więc dobrze by było nie gubić ani turystów, ani się). Plac przeogromny. Pusty. Jak arena corridy.

Aranjuez AranjuezA obok placu, odkrycie roku, informacja turystyczna. Kto do diaska wpadł na pomysł, żeby jedyny punkt informacji turystycznej w którym rozdają mapki był w samym centrum, jak już ludzie zwiedzili pół miasta… Oczywiście nic nie stało na przeszkodzie, żebym nabrała kilogram folderków i mapek, nawet jakiś paszport podróżnika mi dali do zbierania pieczątek, ale cóż z tego, jak już w tych miejscach byłam 😛

AranjuezTeraz mogłam szpanować mapką w wymiarze mega. Jednak mówiąc szczerze, samo miasteczko na kolana nie powala: to, co najważniejsze to pałac i ogrody. Reszta rzekłabym całkiem przeciętna. No dobra, plac Św Antoniego jest jeszcze ładny. Nie wiem, może to kwestia szarej pogody nie nastrajającej na nic, może to kwestia połowy października, kiedy prawie nie ma turystów i większość knajpek nie działa. A może po prostu miałam zły dzień, i w samym mieście-mieście nie zrobiłam wiele zdjęć. Ale żeby nie zostawiać bloga bez niczego, oto kilka „foć”:

Oto i ratusz:

AranjuezTeatr Karola III:

AranjuezPlac Izabeli II, królowej hiszpańskiej:

Aranjuezoraz pobliski budynek zwracający mą uwagę 🙂

AranjuezJak już wspomniałam, Aranjuez to pałac i ogrody. Ogród księcia, Jardín del Príncipe, jest przeogromny, ma 150 hektarów i 7 km długości.

 Jardín del PríncipeWiadomo, nie przeszłam wszystkiego 😀 Choć powiem szczerze, że już była godzina bodajże 13.30-14 i trochę byłam zmęczona. A tu idę idę… W zasadzie w ciemno, bo mapka jest bardzo pobieżna, więc trzeba się trzymać TEJ dróżki, która jest pokazana. Pocieszające jest to, że jak się idzie brzegiem rzeki, to ciężko zgubić trop 🙂

 Jardín del Príncipe  Jardín del PríncipeNa mej drodze zaliczyłam też spotkania z drobiem:

 Jardín del PríncipeUznałam, że to jednorazowy wybryk i szłam dalej kontemplować naturę.

 Jardín del Príncipe  Jardín del PríncipePo drodze ani żywej duszy. Niby przyjemnie, ale momentami nieswojo. Wreszcie minęło mnie kilka osób na joggingu. Oraz cóż, drób! Kaczki, gęsi i jeszcze inne ptasie rodzaje, których nie widziałam, a słyszałam 🙂

 Jardín del Príncipe  Jardín del Príncipe  Jardín del Príncipe  Jardín del PríncipeKacza rodzina przy Museo de las Falúas, gdzie wystawiane są na pokaz królewskie barki/łódki skradła me serce, nie mogłam od nich odejść! 🙂 Jakiś samozwańczy turysta (a jednak!) chyba chciał z nimi (i przy okazji ze mną) wejść w interakcję, bo próbował je złapać. Dziwny koleś, dziwny. A one, bidoki, kochane!

Żeby nie wracać bez sensu tą samą drogą, stwierdziłam, że zrobię rundkę (taaak, oto kolejny z moich prze-sprytnych pomysłów). Mosteczek aż kusił, żeby na niego wejść, zrobić zdjęcie etc, więc nie dałam mu się długo prosić 🙂

 Jardín del PríncipeZ drugiej strony, na mostek weszło ni stąd, ni z owąd około 5-6 wędkarzy. Narobili harmidru (wiadomo, jeden Hiszpan jest głośny, a co dopiero kilku 🙂 ), i widać byli mocno zdziwieni, co też taka dziewoja z tobołami tam robi. Nawet myśleli, że ich nie rozumiem, i wymienili kilka uwag między sobą… 🙂  Widok z mostka – obłędny:

TagTag w całej okazałości. Cisza (jak już wędkarze byli odpowiednio daleko), nie słychać nic innego oprócz gdakania i szumu drzew. Ja co prawda raczej jestem z tych miasto-lubnych, ale piękno przyrody od czasu do czasu docenić też jestem w stanie 😉

TagA oto i gęsia rodzina:

 Jardín del PríncipeOd brzegu i obserwacji ciężko się było oderwać, ale z drugiej strony, chciałam dojść też do jakiejś cywilizacji… Po drodze minęłam kolejnego wioślarza, który popatrzył na mnie ze zdziwioną miną, a następnie spotkałam równie zdziwionego kota. Omiałczał mnie okropnie, nie wiem czy to był ochrzan?

KotObok kota ujmujący znak z krową.

Wreszcie – victoria! Droga główna! Cywilizacja! Hura! 😀 Bezsporny znak świadczący o tym, że nie zgubiłam się w lesie 😀

Jako, że miałam lekki niedosyt i wrażenie, że NA PEWNO coś pominęłam, stwierdziłam, że zrobię sobie wycieczkę kolejką turystyczną. No bo przecież ja pociągi kocham 😀 A 5 euro to nie majątek, ostatni dzień, mogę szaleć. Wróciłam więc pod pałac, zakupiłam bilecik, jadę!

ChiquitrenPociąg nazywa się Chiquitren, czyli „Pociążek” 😀

blog99Nie było nas jakoś super dużo, więc miałam cały przedział dla siebie 😀 Brzmi szumnie, ale zastanawiam się, jak dorośli ludzie mogą się zmieścić na siedzeniach z obu stron, bo ja z moimi krótkimi nogami ledwo weszłam. Gotowi na szaloną jazdę? 😀 Instruktaż przed podróżą:

Zapowiada się spokojnie. No bo przecież jakąż prędkość rozwinie Pociążek. Ale! Pozory mylą! 😀

Trzepie, że ho-ho. Miałam nadzieję, że porobię zdjęcia, ale ciężko było… 😀 A wiałoooo!

Wreszcie jedziemy do ogrodów.

Ze zdjęć w zasadzie zrezygnowałam. Podróż jest tak śmieszna, że kręcę filmiki, żeby mieć się potem z czego śmiać bo na spokojnie się tego oglądać nie da 😀 Kumulacja trzęsienia w połowie poniższego filmu:

Tutaj już trochę spokojniej, udało mi się nakręcić kilkanaście sekund bez większych podskoków:

Zakręt na naszej drodze sprawił, że można było uchwycić nieco szersze spojrzenie na świat 😀

Ale oto, uwaga! Wyjeżdżamy „na miasto”!

Jedyne zdjęcia, które „jako tako” wyszły:

AranjuezAranjuezAranjuezJak widać powyżej, miasto jest w trakcie remontu dróg 😉

I cóż, tak wytrzepana i uśmiana jak nigdy, wysiadłam pod pałacem, gdzie rozpoczęła się moja wycieczka. Ostatni rzut okiem na miasteczko i czas wracać.

Idę idę, tą „główną drogą”, w oddali już na szczęście widać dworzec:

AranjuezDworzec sam w sobie całkiem ładny, okolica – jak widać…

Pociąg znalazłam, wsiadłam szczęśliwie, dojechałam do Madrytu równie bezproblemowo.

Dzień uznaję za udany, aczkolwiek jeszcze się nie skończył: przede mną pakowanie, bo w nocy trzeba złapać samolot do Krakowa. Ostatnie zakupy (ciepła kawa w McDonaldzie, drożdżóweczka w cukierni pod moim hostelem) i mogę brać się do roboty 😉

g