Tagi

, , , , , , , , , , , , ,

Pierwsza noc była dosyć ciężka: z racji choroby pozycja horyzontalna była niemożliwa (zaraz mnie kaszlało) więc przespałam ją na siedząco. Ale nie będę się dłużej nad tym użalać 🙂 Wstałam o 6, o 8.30 wróciłam ze śniadania i cały dzień przede mną 🙂 Zaopatrzona w tablet, aparat fotograficzny, przewodnik i inne NIEZBĘDNE drobiazgi, wyszłam z hotelu wprost na budzącą się do życia Gran Víę. Było co prawda już po 9 ale ludzie jakby jeszcze lekko zaspani sunęli do metra. Słońce też jeszcze nie doszło do siebie a w cieniu wysokich budynków było dość rześko… 🙂 Z błogą świadomością, że nic mnie nie ogranicza i mogę sobie chodzić gdzie chcę i jak długo chcę, zaczęłam moje odkrywanie Madrytu.

Poszłam sobie w Calle Preciados do Plaza del Sol. Obczaiłam tego Karola III, a potem Calle Mayor, jak w filmie Bardema 🙂

Od razu zaznaczam, że nie chodzi o Javiera Bardema tylko o Juana Antonia Bardema, reżysera, który to w latach 50. nakręcił film właśnie o tytule „Calle Mayor„. Co prawda nie ma to nic wspólnego z madrycką ulicą, ale skojarzenie pozostało w mojej tęgiej głowie 🙂

Plaza del Sol z lotu ptaka:

A oto i dowody mojego porannego szwendania:

Plaza del SolWarto zaznaczyć, że Madryt jest pełen „plazas” czyli placów, jeden niemal przechodzi w drugi, a wszystko to za sprawą Józefa Bonaparte (I poł. XIX w.), który zmodyfikował plany zagospodarowania przestrzennego tak, by stworzyć miejsca na kolejne plazas.

Potem znowu jakaś plaza, no i zachwycam się każdym budynkiem z balkonami. Przykładowo trafiłam na Plaza de Jacinto Benavente, na której znajduje się Teatro del Calderón y pomnik Barrendero, czyli zamiatacza 🙂

balconesPowyżej słynne balkony, poniżej plac Jacinto Benavente:

plaza Jacinto Benavente

A potem już mega improwizacja była: szłam, gdzie mi się podobało, do mapy nie patrzyłam (tylko od czasu do czasu by obrać właściwy kierunek), więc takie szwendanie się różnie się kończyło… Mam zdjęcia takich drobiazgów jak tabliczki z nazwami ulic, balkony, drzewka, wąskie uliczki, etc

Także generalnie, podekscytowana fotografowałam wszystko, aczkolwiek te najbardziej znane obiekty często pomijałam, i skupiałam się na subiektywnym podejściu do tzw. zdjęć z wakacji. Wyszłam z założenia, że co zobaczę, to i tak moje, i nie muszę mieć na zdjęciu wszystkiego co napotkam na swojej drodze, bo i tak raczej nikogo to nie będzie interesowało, a ja swoje wiem 🙂

callescallescalles page12Nie wydaje mi się, żebym zdołała zdjęciami przekazać urok, jaki ma w sobie Madryt. Tym bardziej jego sierpniową atmosferę: to miesiąc urlopowy, kiedy większość lokalsów wyjeżdża na wybrzeże, turyści też nie przyjeżdżają wtedy aż tak tłumnie, bo zazwyczaj wolą jakiś sympatyczny kurort niż smażenie się w mieście. Dlatego też hiszpańska stolica momentami wydawała się wymarła 🙂 Szczególnie o poranku: wychodząc z hotelu ok. godziny 9 spotykałam na swojej drodze naprawdę niewiele osób. Jakiś samotny listonosz, który oczywiście rzucił przyjazne „Hola!” po czym zaczął się rozpływać nad mą urodą (haha :D), starszy pan czekający w progu na nie wiadomo kogo/co („aleś ty piękna!”), czy niewyspani ludzie spieszący się do pracy (ci się nie odzywali :)) Dopiero koło 11, kiedy to turyści wylegli z hoteli odespawszy wieczorną fiestę, sklepy z souvenirami zaczynały kusić magnesikami, breloczkami, koszulkami I love Madrid i innymi gadżetami wchodzącymi w skład niezbędnika turystycznego 🙂 Wtedy też słońce daje o sobie znać i zaczyna przypiekać nosy i ramiona. Ale i tak ludzi było dość mało, i nie jest to tylko moje spostrzeżenie, bo pytałam różnych osób, i to potwierdzali. Nawet w knajpkach pustawo (oczywiście są godziny szczytu gdzie do tych najlepszych ustawiają się kolejki do stolika).

Tak więc szłam sobie i szłam, i dotarłam (oczywiście przypadkiem) do muzeum Reina Sofía. Był wtorek więc muzeum było zamknięte, ale w inne dni cały plac zajmowali ludzie tworzący gigantyczną kolejkę. Sprawcą tego zamieszania był Salvador Dali, którego prace można było wtedy obejrzeć. Ponoć to najbardziej odwiedzana wystawa w historii muzeum.

Reina SofiaNa powyższych zdjęciach dwa pierwsze w lewej przedstawiają Królewską Szkołę Muzyczną. Na dolnym zdjęciu po lewej stronie widać Reina Sofía, a głównie przeszkloną windę 🙂 Za windą ścianę budynku zdobi plakat promujący wystawę Dalí (na górze po prawej).

Doszłam potem do dworca Atocha i kolejnej fontanny, a potem zachwyciłam się Ministerio de Agricultura, czyli Ministerstwem Rolnictwa. Następnie objawił mi się pomnik Pío Baroja i przechodząc przez ulicę dotarłam do Puerta del Ángel Caído (Bramy Upadłego Anioła). Tak się zaczęło popołudnie w Retiro.

AtochaDworzec Atocha to ważny punkt w najnowszej historii Madrytu: to tutaj kilka lat temu (2004 r.) miał miejsce zamach terrorystyczny (największy w historii kraju), w wyniku którego odnotowano niemal 200 ofiar śmiertelnych i ponad 1,5 tysiąca rannych. Zdjęcie w dolnym lewym rogu przestawia Fontannę Karczocha (Fuente de Alcachofa), który symbolizuje dążenie do mądrości 🙂

Poniżej wspomniane ministerstwo i pomnik Barojy, na krańcu Cuesta de Moyano: urokliwej uliczki wzdłuż której ciągną się stragany z książkami – gdyby nie problemy z ograniczeniem wagi bagażu, dziko bym się obkupiła 🙂

Ministerio y BarojaI wreszcie doszłam do chyba najbardziej wyczekiwanego punktu programu: Parque del Buen Retiro. Jak tylko o nim pomyślę, przypominają mi się leniwe dźwięki piosenka z filmu Woodego Allena „Vicky, Cristina, Barcelona” „La ley del retiro” (polecam włączyć sobie w tle poniższe video i kontemplować zdjęcia 😀), i w takim też tempie miałam zamiar kontemplować uroki parku, który, bagatela, ma 120 hektarów powierzchni.

Nie wiem czy mam się doszukiwać drugiego dna, ale weszłam bramą Upadłego Anioła, według niektórych to jedyny na świecie pomnik diabła.

Angel CaidoObejrzawszy Anioła, zasiadłam na hiszpańskiej ławeczce w celu obmyślenia strategii. Ale ileż w końcu można odpoczywać, ruszyłam dalej. Ciągle mijałam zapalonych sportowców biegających bądź gimnastykujących się, a joginów też nie brakowało. A ja, spokojnym kroczkiem dotarłam do Szklanego Pałacu (Palacio de Cristal), dawnej cieplarni a obecnie centrum wystawienniczego. Sam Pałac, nie ukrywam, jest bardzo interesujący, jednak z punktu widzenia inspiracji do artystycznych fotografii (choć poza wizją artystyczną, za bardzo techniki nie posiadam niestety) zachwycił mnie staw, po którym według przewodnika pływają czarne łabędzie, ale ja dojrzałam jedynie kaczki 🙂

Palacio de CristalPalacio de CristalPalacio de CristalPalacio de CristalPalacio de CristalI ostatnie spojrzenie na Palacio, oczywiście z kilku perspektyw, które za bardzo się nie różnią od siebie 🙂

Palacio de CristalNieopodal Szklanego Pałacu znajduje się Palacio de Velázquez, w którym również odbywają się wystawy.

Palacio de Velazquez page24Wystawa, która znajdowała się wewnątrz była dość osobliwa. Nie mówiąc o tym, że w środku jest potwornie zimno, personel chodził w kurtkach. Przy ponad 40 stopniach na zewnątrz, te kilkanaście w środku to naprawdę szok termiczny 😀 W każdym razie, oto co me piękne oczy ujrzały:

huevos :)Otóż ta konstrukcja, składa się z dwóch płaszczyzn: dolna to jajka (oczywiście sztuczne) a górna to pociski, wymierzone idealnie w środek każdego jajeczka.

OlvidoTo z kolei jest zapomnienie. Tipi z banknotów na polu z kości, ogrodzone świecami.

muelleMolko.

dineroPieniądze o nominale 0. Czego to ludzie nie wymyślą.

Palacio de VelazquezTakże ukulturalniłam się, a żeby efekt był bardziej piorunujący, napatoczyłam się na samozwańczego gitarzystę.

RetiroJeden z ciekawych napisów z wspomnianej wystawy to „proszę nie deptać dzieł sztuki” 🙂 Osobliwe 🙂

Następnie podziwiałam kolejną fontannę karczocha, cóż za uwielbienie 🙂

AlcachofaPo drodze wdepnęłam do jednej z licznych knajpek w Retiro. Ochłodziwszy się granizado de menta, udało mi się dotrzeć do (chyba) najbardziej znanego miejsca w parku, przepięknego stawu, który pamięta nie jedno – wszak wykopano go już w XVII wieku. Po stawiku można sobie popływać łódką (a co!),a nad całością góruje pomnik króla Alfonsa XII.

Retiro estanqueRetiro estanqueCzymże byłyby zdjęcia z wakacji bez panoramy? 🙂

Jak w całej Hiszpanii, tak i w Madrycie nie brakowało tzw. „top mantas„, czyli ludzi, głównie czarnoskórych, wystawiających i sprzedających przeróżne cuda na swoich kocykach. Kocyki są kwadratowe, i w rogach mają sznureczki – gdy zbliża się policja bądź inna nieprzychylna władza, szybko łapią za sznurki (z kocyka robi się wtedy tobołek), i w nogi.

top mantasIdąc dalej, oczywiście kolejna fontanna, jakżeby inaczej. Tym razem Galapagos, charakterystyczna z plującymi żółwikami 🙂

Fuente de GalapagosKolejny punkt programu to Centrum Kultury „Dom Krów”. Bynajmniej to nie żart, pierwotnie trzymano tu krowy (hiszp. „vacas„), aby zapewnić gościom świeże mleko.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAA skoro centrum kultury, to i mnie natchnęło przy upale i chorobie 🙂

retiroW Retiro jest tak cudnie, że można by w ogóle stamtąd nie wyściubiać nosa, jednak mój głód Madrytu do tego nie dopuścił, tak więc wyszłam na calle Alcalá a to dlatego, że zainteresowała mnie kopuła kościoła San Manuel y San Benito.

San Manuel y San BenitoA skoro już wyszłam, to podążałam dalej wzdłuż bram parku, podziwiając fasady okolicznych budynków. Oczywiście większość to hotele, no ale jak piękne, to czemu się nie zachwycać hotelami? 😀

hotelesTo wszystko było po mojej prawej, a po lewej co chwilę mijałam kolejne bramy do Retiro.

calle alcalaW każdym razie, wszystkie drogi prowadzą albo do Cibeles, albo do Puerta de Alcalá, taki madrycki łuk triumfalny. Miejsce, w którym stoi, to punkt gdzie trafiali przybysze z Barcelony i Francji. Neoklasyczny pomnik z granitu powstał w 1779 roku dla uczczenia 20-lecia panowania Karola III. Pod środkowym z trzech łuków przejeżdżał dawniej orszak królewski – dlatego ten właśnie łuk jest największy. Teraz wokół Puerta de Alcalá bezustannie pędzą samochody i ciężko o ujęcie bez nich. Udało mi się jednak wstrzymać ruch na moment ;p

puerta de alcalaSzłam, szłam, aż doszłam do Paseo del Prado – szerokiego bulwaru wzdłuż którego mieszczą się najważniejsze z madryckich muzeów (oczywiście Prado, Thyssen-Bornemisza i Reina Sofía) ale też inne galerie, instytucje państwowe, hotele etc. Nie wspominając o wszechobecnym muzeum szynki… Nie żartuję! 🙂 Museo del Jamón, sieć delikateso-restauracji, brzmi śmiesznie dla turystów, ale dla Hiszpana to miejsce i nazwa najnormalniejsze w świecie 😉

page42Jak już udało mi się dotrzeć do słynnego Prado, to obeszłam go na około, a co. W największym upale, cóż za poświęcenie 🙂 Kolejka do wejścia mnie lekko zniechęciła, więc wizytę zostawiłam sobie na inną okazję 😉

pradoTuż za Prado znajduje się cudowny Iglesia de los Jerónimos z XV wieku. Aż do 1833 roku byli tu zaprzysięgani wszyscy władcy.

los jeronimosParę dni później (oczywiście też w największym słońcu) spacerowałyśmy tam z koleżanką i nawet zapuściłyśmy się po tych schodach żeby wejść do środka, jednak okazało się, że Jezus też ma siestę i akurat zamykają. Amerykańska turystka była oburzona, i nawet nas pytała zdziwiona, czy kiedyś zabroniono nam już wejść do kościoła 😀

Wracając pod Prado, pod pomnikiem Goi natknęłam się na jakąś mini wycieczkę (amerykańską oczywiście) z hiszpańską przewodniczką, która mnie poprosiła o zrobienie zdjęcia. Turystka też chciała (różowym smartfonem :D), więc zanim zrobiła drugie, poprosiłam, żeby poczekali, bo akurat weszli jacyś „mistrzowie drugiego planu” więc zaraz będzie lepsze ujęcie i niech się nie ruszają. Tak wiec przewodniczka zachwyciła się moim podejściem, jaka to jestem „fotógrafa profesional„, no i chwilę pogadaliśmy, „a skąd jesteś”, okazało się, że Amerykanie mają rodzinę w Polsce (ale nigdy nie byli), no a w ogóle to jak to możliwe, że tak świetnie mówię po hiszpańsku (pomimo faktu, że ledwo mówiłam, bo albo kaszlałam, albo miałam chrypę :D), no i miłego pobytu, i takie tam 😉

Pół żywa od 45 stopni doszłam jeszcze do Neptuna – jednej z najbardziej rozpoznawalnych fontann miasta.

neptunoI tu zakończyłam samotny etap zwiedzania tego dnia, bo moja pracowita Amiga wreszcie skończyła dnióweczkę. Także poszłyśmy na obiad, do Muzeum Piwa. Same muzea 😛 Oczywiście to taka podpucha, bo Museo de la Cerveza to restauracja. Żeby było ciekawiej, żadna z nas nie zamówiła piwa, no bo jedna na antybiotyku, a druga z bolącym gardłem (czy czymś tam innym). Do dziś nie wiemy, czy to dlatego kelner się na nas obraził? 😀

Ponieważ cały dzień tachałam ze sobą tablet (taka ze mnie nowoczesna turystka), wreszcie zrobiłam z niego użytek i sprawdziłyśmy trasę do Museo Sorolla i na stadion Santiago Bernabeu. Wyszło nam, że do muzeum jest niedaleko, a potem na stadion jakieś 40 minut, a do tego po drodze będą „obiekty warte sfotografowania” 😀 Tak więc szłyśmy i szłyśmy, doszłyśmy i do Muzeum z pięknym ogrodem

SorollaWewnątrz (nie robiłam zdjęć) znajdują się przedmioty, które XIX-wieczny artysta zdołał zgromadzić przez całe życie. Poniżej odsyłacz do wirtualnej wizyty w muzeum – polecam!

Wirtualne Zwiedzanie – Muzeum Sorolla

Ale ale, z nas takie kibicki, że koniecznie musimy iść na stadion (tu: ironia).

Po drodze miało być coś ciekawego, ale oprócz Museo de Ciencias Naturales to nie nie było, a Picassa przeoczyłyśmy. Ale była lama na Plaza de Lima. To najważniejsze nasze odkrycie.

LimaNa Placu Limy (że od Pizarro, Peru i Limy :D) jest też biurowiec Torre Europa.

A i sam stadion wreszcie nam się objawił 🙂

Santiago BernabeuWymęczone, utytłane wlazłyśmy do jakiegoś centrum handlowego w poszukiwaniu ochłody 😉 Punkt programu „Santiago” został zaliczony, można było wracać. A że nie miałam biletu, zakupiłyśmy w automacie przed wejściem do metra, ale stwierdziłyśmy, że pojedziemy autobusem to przy okazji zobaczymy trochę miasta. Amiga wchodzi, kasuje bilecik i jest okej, ja kasuję bilecik, i coś zaczyn pipczeć na cały autobus. Kierowca pooglądał bilecik, i się okazało, że pojedynczy jest tylko na metro, autobusem można jeździć na 10-przejazdowych. Taka jestem sprytna, że biletu dobrego nawet nie mogę kupić… 😀 Ale to był dopiero pierwszy dzień, potem się wyrobiłam 😉 Dojechałyśmy na Callao, czyli niemal pod moje drzwi. Byłam tak padnięta, że marzyłam o moim łóżku, a tu niespodzianka, karta do pokoju nie działa. Więc zlazłam na dół, wyjaśniliśmy problem na recepcji, i dzień uznaję za zakończony, a czytelnikom gratuluję wytrwałości 😉 CDN 🙂